Jeśli lubisz czytać pamiętniki z treningów to zapraszam, będą one pojawiać się tutaj systematycznie.
Jeśli nie, to nie musisz czytać dalej bo, to czego się tam dowiesz, to moje
wypociny na temat biegania… ;)
Od dzisiaj rozpoczynam numerację treningów. Myślę, że pozwoli to na lepsze usystematyzowania wpisów.
Dobra. Powinienem zacząć od startu. Tak z reguły zaczyna się każdy bieg. Lecz nie tym razem. Na
wczorajszy trening miała niebagatelny wpływ moja skądinąd szanowna mama. Powód tego jest prozaiczny. Otóż obiad. Wszystkiemu jest winny obiad. Ryż, krewetki, mięso, surówka. Dwie dokładki. Pyszny. Tak pyszny, że nie mogłem się opanować. Tak pyszny, że nie mogłem nawet odmówić. Mimo to, wiedziałem, że będę cierpiał… i to bardzo. Wszystko miało się wyjaśnić w przeciągu kilku godzin.
Odczekałem 2 h. Godzina 19:30. Chyba już czas. Dwie godziny to aż nadto. Samopoczucie
wskazywało, że pora się ubierać i wyruszać w teren. Tak też zrobiłem.
Powiem tylko tyle, że mój brzuch potraktował mnie tak, jak
pole bitwy traktuje nieuważnych i nieodpowiedzialnych wojowników. Zweryfikował
moje przygotowanie tego dnia do biegu w mgnieniu oka. Kilka głębszych,
szybszych wdechów. Podwyższone tętno. Kilka dłuższych kroków i padłem jak długi
na polu bitwy. Od tego czasu przez 0.5 h czołgałem się, jak ranny żołnierz
czołga się od okopu do okopu. W środku wszystko bolało. Łupało. Czekałem na koniec. Ale nie było mowy o poddaniu. „O nie, co to to nie.
Białej flagi za nic nie wywieszę. Prędzej zginę niż się poddam”. Z takimi
myślami pokonywałem kolejne km.
Dodawałem sobie otuchy przekonaniem, że w końcu ten ból musi
się skończyć, że go pokonam. Równo po 0.5 h biegu stało się. Ból przeszedł i
zaczął się prawdziwy trening. Z każdym krokiem przyspieszałem nadrabiając
stracony czas. Od tego momentu bieg stał się przyjemnością. Każdy kolejny km
mijał szybciej i szybciej. Mogłem od tego czasu skupić się na technice samego
biegu, na oddechu i na pracy poszczególnych części ciała.
Za każdym razem, gdy biegnę, jadę na rowerze czy pływam
zastanawiam się, co mogę zmienić w swoim treningu, co mogę dodać i co odjąć,
żeby dojść do celu szybciej i mądrzej. I tak. Myślę, że warto dodać do
treningów trochę ćwiczeń rozciągających i siłowych, żeby wzmocnić ogólną sprawność
organizmu. Nie mam na poparcie moich wniosków jak na razie naukowych teorii,
ale mam wrażenie, że tego typu aktywność fizyczna powinna zwiększyć wydajność i
efektywność każdego kroku jaki i biegu, jako całości. I nie chodzi o to, żeby
zostać człowiekiem gumą czy mistrzem w podnoszeniu ciężarów. Wystarczy, jeśli
krok stanie się dłuższy i trochę mocniejszy. Na razie... ;)
Trasa wczorajszego biegu była podobna do tej ostatniej, dłuższa
o 2.33 km. Celowo. Założenie było takie, żeby przebiec więcej niż ostatnio
(jest to jedno z moich podstawowych założeń, aby osiągnąć swój cel). Profil
ogólnie płaski. Nawet bardzo płaski. Zresztą po Wielkopolsce nie ma się czego
spodziewać. Na trasie dwa krótkie podbiegi na wiadukt kolejowy w okolicy 10 km.
Ubiór biegacza stanowiły: termoaktywne kalesony, długie
getry, podkoszulka termoaktywna, bluzka z długim rękawem, koszulka rowerowa z
krótkim rękawem, komin, czapka, … buty do biegania ;) OK. Kalesony – tragedia.
Ograniczały ruchy do tego stopnia, że miałem wrażenie jakbym trenował z JustynąKowalczyk. Nie polecam. Reszta ubioru w porządku. Było ciepło.
Trening zaliczam do tych z kategorii: rekreacja. Ostatecznie
tempo średnie: 4:50 min/km na dystansie 17.68 km. Tempo zadowalające biegacza,
który liczy na wzrost mocy następnym razem ;) Jedyny dylemat, to czy biec taki
sam dystans, żeby usystematyzować formę, czy biec dłuższy dystans, żeby się
rozwijać dalej. Znając siebie wszystko okaże się w dniu treningu jak już będę stał na linii startu.
Dodatkowo, jako ciekawostka. Na drugi dzień od samego rana
miałem wyjazd służbowy. Na miejscu spotkałem się z inwestorem, który też biega.
Akurat skończył trening, co było łatwo zauważyć, gdyż miał klasyczny strój biegacza na sobie. Serducho od razu zaczęło bić żwawiej :) Trenuje zawsze rano, żeby naładować akumulatory na
cały dzień pracy. Szczytna idea godna naśladowania ;) Twierdzi, że wieczorem
jest kompletnie zmęczony pracą i stresem i nie nadaje się już do biegania. Taka
jest filozofia jego biegania.
Moja filozofia biegania opiera się przede wszystkim na
potrzebie rozładowania stresu i zrelaksowania się po trudach dnia. Dlatego
bieganie wieczorem sprawia mi ogromną przyjemność. On biega rano, żeby
naładować baterie i pozytywnie przeżyć każdy dzień. Dwa różne motywy, metoda ta
sama, dwa różne sposoby jej realizacji. Wniosek? Bieganie to piękna sprawa! ;)
W mojej karierze biegowej raz biegałem rano. Latem. Nie
powiem, było dość przyjemnie. Bez śniadania. W ogóle letnie poranki, to jest
coś, za czym tęsknię całą zimę. Byłem pobudzony pozytywnie cały dzień. Nie mam
jednak na tyle silnej motywacji, żeby wstać tak wcześnie i wyjść na dwór, w
dodatku na czczo. Teraz. Zwłaszcza teraz. Gdy poranki są coraz zimniejsze, na
pewno pozostanę przy moich wieczornych wybieganiach. Co to, to nie, żeby aż tak
się katować ;)
Trasa na Endomondo:
http://www.endomondo.com/workouts/253466306/12593839
Trasa na Endomondo:
http://www.endomondo.com/workouts/253466306/12593839
Niezłe wyniki. Wreszcie jakiś męski blog, jest nas w blogosferze niewielu :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
:) Musimy zawalczyć o swoje miejsce w sieci. Też już to zdążyłem zauważyć, choć mój staż w blogowaniu jest bardzo krótki, że płci pięknej jest po stokroć więcej niż nas, atletów ;) Również pozdrawiam!
UsuńA ja właśnie chcę zacząć swoją przygodę z bieganiem, może jakieś rady? :)
OdpowiedzUsuń