Takich tematów było pewnie już setki. Ja jednak też
postanowiłem coś naskrobać, jako że też czasem jeżdżę.
Pewnie wszyscy wiedzą, co trzeba robić, co trzeba mieć i po co. Mimo to temat ten wydał mi się ciekawy, zwłaszcza, że na naszym
rynku rowerowym pojawił się nowy pomysł, który może stanowić świetną
alternatywę dla warsztatów rowerowych i który może okazać się wspaniały dla osób ze smykałką
do majstrowania, którą prawdziwi kolarze amatorzy powinni być obdarzeni i technika wymiany gumy
nie powinna być im obca. Ale o tym później.
Nie chwaląc się, bo nie ma jeszcze czym, brałem udział w
dwóch maratonach rowerowych na dystansie 75
km i raz w triathlonie, gdzie dystans rowerowy obejmował swoim zasięgiem 45 km + przejechałem 1978.95 km na treningach i wyjazdach turystycznych. Mój staż zatem jest niewielki. Nigdy nie brałem ze sobą dętki. Ani na zawody, ani na trening. Nie akceptuję nic poza dwoma bidonami i zapasem żeli z batonami energetycznymi. Za każdym razem jak jadę mam gdzieś z tyłu głowy zakodowane, że w każdej chwili można złapać gumę. Zwłaszcza w przypadku roweru szosowego. Jednak zawsze liczę na łut szczęścia, że akurat tym razem mnie to ominie. I omija. Szerokim łukiem. Nie licząc jednego incydentu.
km i raz w triathlonie, gdzie dystans rowerowy obejmował swoim zasięgiem 45 km + przejechałem 1978.95 km na treningach i wyjazdach turystycznych. Mój staż zatem jest niewielki. Nigdy nie brałem ze sobą dętki. Ani na zawody, ani na trening. Nie akceptuję nic poza dwoma bidonami i zapasem żeli z batonami energetycznymi. Za każdym razem jak jadę mam gdzieś z tyłu głowy zakodowane, że w każdej chwili można złapać gumę. Zwłaszcza w przypadku roweru szosowego. Jednak zawsze liczę na łut szczęścia, że akurat tym razem mnie to ominie. I omija. Szerokim łukiem. Nie licząc jednego incydentu.
Jak jeszcze mieszkałem w Poznaniu często jeździłem do mojego
rodzinnego miasta rowerem (ok. 80 km w jedną stronę) i niejednokrotnie
patrzyłem na kolarzy i rowerzystów majstrujących coś tam przy wentylku,
wymieniających dętkę czy pompujących koło. Przejeżdżając obok nich, starałem
się współczuć im tyle ile mogłem, ale jednocześnie ogarniała mnie wielka ulga,
że akurat to nie ja muszę brudzić sobie palce.
Raz. Raz jedyny raz… zdarzył się na wspomnianej trasie. Na
szczęście nie odjechałem zbyt daleko od mieszkania. Raptem kilka km. Powrót
oczywiście na piechotę z rowerem pod pachą. Dętkę zakupiłem w rowerowym i
sprawnie wymieniłem. Nie było więc dramatu.
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek jeszcze musiał wymieniać
gumę, poza tym jednym razem. Może to szczęście, może to umiejętność jeżdżenia,
może jedno i drugie, a może też zbyt mały bagaż przejechanych km. Dwa lata
wstecz na maratonie rowerowym, co jakiś czas mijałem kolarzy, którzy walczyli z
tym znienawidzonym elementem kolarstwa. Był nawet jeden rekordzista, który
robił to trzy razy! O czym to może świadczyć? Może pech. Nieumiejętność wymiany
gumy. Raczej nie. Zresztą nie mi to oceniać. Jedyne, co nasuwa się na myśl, to
stare powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami, co w tym wypadku znakomicie
się sprawdziło.
Jak na razie, nie nauczony doświadczeniem i pechem innych, wciąż
jeżdżę bez podstawowego ekwipunku. Pewnie będzie to trwało do momentu, aż
pewnego dnia na długiej przejażdżce, z dala od domu i wszelkiej cywilizacji
przytrafi mi się coś podobnego.
Nie zwalnia mnie to jednak z posiadania podstawowej wiedzy,
bez której mógłbym okazać się jeszcze większym ignorantem w tym temacie niż jestem.
Sposoby radzenia sobie z takimi sytuacjami są różne.
Zawodowcami nie jesteśmy, więc mechanik nie wymieni nam koła na zawołanie.
Trzeba sobie radzić samemu. Można stosować stare, sprawdzone ludowe sposoby.
Może to być guma do żucia (niektórzy to stosują…!!). Może to być też mleko,
które ponoć uszczelnia…!! Na szczęście jest też kilka innych metod.
W sytuacji, gdy mamy już tą zapasową dętkę, można to zrobić
tak jak to robi wprawiony w bojach kolarz. Czyli w tempie ekspresowym wymienić to, co trzeba. Tak jak na tym filmku: Mistrz wymiany dętki rowerowej
Jeśli spotka nas to drugi raz i będziemy mieli drugą
zapasową dętkę, to powtarzamy czynność, tak jak w pierwszym kroku. Jeśli
natomiast mieliśmy tylko jedną zapasówkę, którą zużyliśmy, a mamy akurat pod
ręką papier ścierny czy coś innego drapiącego, łatkę i klej (lub łatkę
samoprzylepną), to możemy zrobić to tak jak ta sympatyczna pani robi na tym
filmiku: Projekt Zębatka przedstawia: łatanie dętki
Kolejny sposób, (osobiście uważam, że bardzo sprytny i
przebiegły, a za razem genialnie prosty), to system Mr. Tuffy. Jest to system,
który pozwala nam się zabezpieczyć zawczasu, co jest bardzo wskazane i na rękę
takim kolarzom jak ja, którzy nie worzą ze sobą nic zbędnego. Mr. Tuffy to
system składający się z paska kewlaru, który montujemy pomiędzy dętką a kołem.
Jest to dodatkowa warstwa chroniąca dętkę.
Tak jak mówiłem na początku, bardzo ciekawe rozwiązanie
proponuje pewna firma, która postawiła już w Warszawie kilka takich stanowisk. Chodzi
o Publiczną Stacje Naprawy Rowerów. Jest w nich wszystko, co potrzeba do
naprawy i regulacji. Myślę, że jest to nowy trend, który powinien przyjąć się w
naszym kraju. Warto mu się przyjrzeć i przetestować jak działa w praktyce. Uważam
też, że ciekawym pomysłem byłoby postawienie obok takiej stacji automatu, w
którym można by kupić chociażby dętkę czy klej, ponieważ tego mi przy nich brakuje.
Co z tego, że będą narzędzia, których nie będzie można użyć. A jak życie
pokazuje, automatyzacja sprawdza się rewelacyjnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz